Krzyk Mewy
Pustka, smutek, nuda, zwykła nuda, postacie zapatrzone we własny los. Egocentryzm, niczemu nie służąca wiwisekcja duchowa. Życie pełne niemocy, bezwolne - to motywy przewodnie wszystkich dramatów Czechowa, także "Trzech sióstr" i "Mewy".
"Trzy siostry" były sztuką bardziej przejrzystą. Wewnętrzne dramaty postaci są w niej stopniowane w zależności od życiowych doświadczeń, wieku. "Mewa" już nie jest taka jednoznaczna, klarowna; tutaj każdy dramat rysuje się odrębnie - bohaterów nie dzieli bowiem tylko dystans wieku i doświadczeń, ale nade wszystko różnica wrażliwości, duchowych oczekiwań, doznań, potrzeb. Spośród inscenizacji tej sztuki najbardziej utkwiła mi w pamięci ta sprzed trzynastu laty, wystawiona w Teatrze Ateneum przez Janusza Warmińskiego z Aleksandrą Śląską jako Arkadiną, Krystyną Jandą jako Zarieczną, Jerzym Kamasem jako Trigorinem i Andrzejem Sewerynem w roli Trieplewa, zaś Czesławem Wołłejką jako Dornem. Było też w owym przedstawieniu wiele innych fascynujących ról-postaci, jak choćby Masza Hanny Gizy, jednej z tych aktorek, które nie zostały później należycie docenione przez reżyserów.
Fascynujące w tamtym spektaklu było mistrzostwo gry w grze. Tak, bo w "Mewie" wszyscy grają, czy muszą, czy nie - grają, zarówno w życiu, jak i w sztuce. Na ogół wszystko, co robią jest nieprawdziwe, udawane. Prawdziwe staje się cierpienie i to dopiero wtedy, gdy albo nikt go nie dostrzega, albo jest już na późno i jeden z bohaterów odbiera sobie życie. Śmierć kończy grę. W "Mewie" Andrzeja Domalika wystawionej na scenie warszawskiego Teatru Dramatycznego w tym sezonie akcenty zostały postawione inaczej. Trudno zresztą ostatecznie orzec -czy przypadkowo, za sprawą talentu młodej aktorki - Małgorzaty Rudzkiej, czy też takie było zamierzenie reżyserskie. Tak czy inaczej to Zarieczna - "Mewa" skupia na sobie spojrzenie wszystkich. W spektaklu sprzed trzynastu lat uwagę przykuwała Arkadina Aleksandry Śląskiej. Arkadina przewyższająca pozostałych bohaterów samowiedzą - o kłamstwie, podłości, bylejakości życia pośród przeciętnych, sfrustrowanych i biernych ludzi - "prześwietlała" ów świat prowincjonalnej, inteligenckiej Rosji - "grustnej" i "skucznej". Nie dorównywała jej w tym Nina Zarieczna Jandy, nie umiejąca tak ukrywać swoich emocji. Dlatego Arkadina, z drwiącą wyższością okazywała jej swoją przewagę. Natomiast "Mewa" - Zarieczna wykreowana przez Małgorzatę Rudzką góruje nad innymi postaciami, które przecież znaczą tyle, co w tamtej inscenizacji. Nie da się bowiem zmienić intencji Antoniego Czechowa, jego bohaterów i tła, w którym zostali pomieszczeni. Jedno bowiem wyraźnie odróżnia inscenizację Andrzeja Domalika od poprzedniej; "Mewę" oglądamy tutaj z punktu widzenia Zariecznej. W jej deklamacjach o "duszy kosmosu" słyszymy dojmujący wewnętrzny krzyk i wówczas - zatrzymując uwagę na jednej osobie - zaczynamy też rozglądać się na boki, czy nie cierpi ktoś inny.